Językowa demokracja | Politechnika Gdańska

Treść strony

Aktualności

Data dodania: 2024-02-27

Językowa demokracja

Grupa
Graf. AdobeStock

W 2017 roku napisałem felieton zatytułowany Językowa antydemokracja („Pismo PG” nr 4/2017, s. 63). Poruszyłem w nim kwestię asymetrii w języku polskim, ewidentnie preferującej formy męskie w nazwach zawodów, funkcji, stanowisk, tytułów naukowych itp. Od tego czasu, a minęło niespełna 7 lat, co dla ewolucji języka jest krótką chwilą, jednak sporo się zmieniło w tej kwestii. Pod wpływem szybko zachodzących przemian kulturowych i społecznych język stał się bardziej demokratyczny pod względem równości płci. Feminatywy dosłownie zalewają naszą codzienną polszczyznę, szczególnie tę oficjalną i medialną. Ale czy to nieodparte dążenie do pełnej demokracji językowej jest nam aż tak bardzo potrzebne?

Gdy wsłuchuję się w różnego rodzaju wystąpienia publiczne, konferencje prasowe, a także relacje dziennikarskie, uderza mnie coraz powszechniejsza językowa tzw. polityczna poprawność. Nikt już publicznie nie powie po prostu „Polacy”, tylko „Polki i Polacy” (niekoniecznie w tej kolejności), nie „studenci”, tylko „studentki i studenci”, nie „posłowie”, tylko „posłanki i posłowie”, nie „mieszkańcy”, tylko „mieszkanki i mieszkańcy” itd. Niektóre wyrazy trudniej poddają się tej swoistej demokratyzacji; np. rzadko słyszę „pracowniczki i pracownicy” (albo: „pracownice i pracownicy”) – nie brzmi to dobrze, choć nie wiadomo dlaczego. Oczywiście nie ma nic złego w tym, że ktoś rozpocznie swoje wystąpienie, odnosząc się jawnie do obu płci. Jeśli jednak w każdym niemal zdaniu jest to powtarzane, staje się natrętne, irytujące. Słuchając, podświadomie staram się wyłapać takie fragmenty, w których mówca nieopatrznie przeoczy formę żeńską i natychmiast się poprawia, jakby popełnił jakiś gruby błąd językowy.

Nie oszukujmy się – współczesny język polski nie jest i zapewne nigdy nie będzie w pełni demokratyczny, zarówno pod względem słownictwa, jak i gramatyki. Zacznijmy od gramatyki. Mówimy: mężczyzna i kobieta poszli, zrobili, słuchali itd., a nie mężczyzna i kobieta poszły, zrobiły, słuchały. Obawiam się jednak, że niedługo ta godna potępienia nierówność płci zostanie dostrzeżona w tzw. przestrzeni publicznej i usłyszymy: „Polki zrobiły i Polacy zrobili…”, „studentki zaliczyły i studenci zaliczyli…” i tym podobne kwiatki. Po drugie – w narodzie brak jest świadomości, że forma męska, zapewne ze względów historycznych, ma charakter ogólny – określenie „Polacy” oznacza całe społeczeństwo, „studenci Politechniki Gdańskiej” to ogół studiujących na naszej uczelni itd. Nie ma zatem nic złego
w tym, że w publicznym wystąpieniu będziemy stosować, choć niekoniecznie wyłącznie, tę formę ogólną, męską.

Kolejnym problemem jest to, że w przypadku niektórych wyrazów rodzaju męskiego nie jest łatwo utworzyć formę żeńską tak, by były zachowane ogólnie przyjęte, tradycyjne dla języka polskiego zasady słowotwórstwa. Weźmy na przykład słowo minister. Naturalnym, wydawałoby się, feminatywem jest ministerka, tak jak kelner – kelnerka, kontroler – kontrolerka itp. Jednak końcówka -ka jest bardzo charakterystyczna dla zdrobnień, a która z pań na ministerialnym stanowisku chciałaby być taką niepoważną ministerką. Stąd pojawienie się słowa ministra, z obcą dla polszczyzny metodą konstrukcji form żeńskich. Podobny problem występuje z wieloma stanowiskami o charakterze urzędowym czy politycznym, jak premier, prezydent, sekretarz, a także uczelnianym: rektor, dziekan, profesor czy doktor, dla których niełatwo urobić powszechnie akceptowany feminatyw.

Istnieją też przeszkody natury formalnej. Niektóre nazwy zawodów podlegają ochronie prawnej i nietrudno się domyślić, że przyjmują one formę męską. Takiej ochronie podlega tytuł zawodowy radca prawny. W ogóle świat prawniczy jest bardzo interesujący pod względem słownictwa. Na przykład słowo sędzia jest zarówno rodzaju męskiego, jak i żeńskiego, z różną deklinacją (patrz sgjp.pl) – sytuacja wyjątkowa dla języka polskiego. A czy można sobie wyobrazić, że jakakolwiek prawniczka pozwoliłaby nazywać się mecenaską?

Nie bez znaczenia są też opory ze strony kobiet zajmujących poważne stanowiska. Nie każda pani chce być tytułowana dyrektorką, prezeską, profesorką, doktorką, rektorką, dziekanką czy nawet tą nowoczesną ministrą. Dlatego też, nie znając preferencji danej osoby, w osobistych kontaktach warto używać zwrotów neutralnych: pani dyrektor, pani prezes, pani profesor, pani doktor, pani minister, pani rektor, pani dziekan. W ten sposób na pewno nie narazimy się na ryzyko popełnienia nietaktu. A tego przecież nie życzę ani czytelniczkom, ani czytelnikom „Pisma PG”.

Krzysztof Goczyła
krissun@pg.edu.pl

47 wyświetleń