Chińskie zwyczaje inne niż polskie. Relacja z pobytu na stażu podoktorskim na jednym z chińskich uniwersytetów | Politechnika Gdańska

Treść strony

Aktualności

Data dodania: 2023-12-19

Chińskie zwyczaje inne niż polskie. Relacja z pobytu na stażu podoktorskim na jednym z chińskich uniwersytetów

Chiny
Brama kampusu uniwersyteckiego w Cangzhou. Fot. z archiwum prywatnego
Tegoroczny wrzesień był ciepły nie tylko w Gdańsku. Upał, żar lejący się z nieba i serdeczni gospodarze przywitali mnie w Cangzhou, chińskim mieście oddalonym o czterdzieści pięć minut drogi pociągiem z Pekinu (około trzysta kilometrów).
Inna skala

Cangzhou Technical College to stosunkowo niewielka uczelnia w małej – jak na chińskie warunki – miejscowości. Cangzhou liczy według Wikipedii sześć i pół miliona mieszkańców, co według moich gospodarzy powoduje, że miasto jest małe i nie ma co w nim robić. Zgodzić się z tym nie mogę. Ale to moja, europejska perspektywa. Należy bowiem zauważyć, że duże miasto według Chińczyków to takie, które liczy co najmniej dziesięć milionów mieszkańców – zupełnie inna perspektywa! Kiedy pokazywałem studentom wybrane kraje Europy, nie mogli zrozumieć, czym jest Malta, której populacja liczy około pięciuset tysięcy osób. Zapewne uznali, że to jakaś wyspa, którą musi „zarządzać” inne państwo. Może gdybym porównał Maltę do Tajwanu, to studenci szybciej by to pojęli?
Chińskie uniwersytety są inne od tych nam znanych. Wszystkie, na których byłem (dotychczas czterech – zarówno jako student, jak i pracownik, a także zwykły gość), są ogrodzone, a mur, który je okala, jest dodatkowo wzmocniony drutem kolczastym. Na teren kampusu można zazwyczaj wejść jedną lub dwiema bramami. Na straży zawsze stoi ochroniarz, który na pierwszy rzut oka wygląda jak policjant. Ochroniarze sprawiają wrażenie groźnych, ale to tylko wrażenie. Odwzajemniają uśmiech lub spojrzenie. Każdy, kto przechodzi przez bramę, jest fotografowany (automatyczne skanowanie twarzy), a studenci nie zawsze mogą korzystać ze wszystkich wejść i wyjść. Przywilej korzystania ze wszystkich bram przysługuje kadrze akademickiej. Na miejscu przydać się może znajomość kilku słów po chińsku. W 2014 roku, jako student na wymianie w Beijing Institute of Technology, uczestniczyłem w intensywnym kursie języka chińskiego (warto nadmienić, iż uczestnictwo w zajęciach wynikało z tego, że chińska uczelnia nie mogła nam w tamtym czasie zagwarantować zajęć w języku angielskim). Znajomość kilku słów w języku chińskim bardzo się przydaje. Chińczycy z radością reagują na powiedziane po chińsku „dzień dobry” lub „dziękuję”. Natomiast umiejętność liczenia w języku chińskim jest bardzo przydatna przy zakupach – Chińczycy podają wszystkie ceny w swoim języku – nie próbując nawet przetłumaczyć ich na angielski.

Chińscy studenci

Na uczelniach panują inne niż znane nam zwyczaje. Zajęcia rozpoczynają się zazwyczaj o ósmej i kończą o osiemnastej–dziewiętnastej. Studenci mają najczęściej godzinną przerwę w ciągu dnia, w której muszą zdążyć załatwić wszystkie najważniejsze tego dnia sprawy lub po prostu zjeść obiad. Nie ma okienek, brakuje czasu wolnego. Studenci spędzają zazwyczaj dziesięć godzin na małym, niewygodnym krzesełku, przy niewielkiej ławce.
To, co mnie najbardziej zaskoczyło, to punktualność, niewychodzenie z sali podczas zajęć i wysoka frekwencja. Studenci nie zawsze są skupieni, nierzadko korzystają z telefonów w trakcie zajęć, są jednak bardzo przyjaźnie nastawieni, zawsze pomocni i często uśmiechnięci. Chińskie uczelnie różnią się jeszcze jednym – praktycznie wszyscy mieszkają w akademikach, tworząc wspólnotę. W oknach akademików nie znajdziemy firan czy zasłon – te zastępuje suszące się pranie. Chiński system edukacji jest nieco inny niż ten nam znany. Zajęcia to najczęściej wykład, brakuje pracy zespołowej w ramach ćwiczeń, mało jest też krytycznego myślenia. Studenci powinni uważnie słuchać tego, co mówi nauczyciel (choć często są wpatrzeni w telefony), brakuje miejsca na dyskusję. Studenci zadają też mało pytań. Inna niż w Europie panuje atmosfera na zajęciach – jest bardziej poważnie. Natomiast relacja student–nauczyciel nigdy nie przypomina relacji partnerskiej, nie wspominając o jakiejkolwiek formie przyjacielskiego mentoringu.
Chińczycy niestety nie znają dość dobrze angielskiego. Na szczęście z pomocą przychodzi technologia – większość wykładów jest nagrywana, a studenci korzystają z telefonów, które pełnią funkcję tłumacza. Telefon „wyłapuje” to, co mówi nauczyciel, a student na ekranie widzi przetłumaczony tekst. W ten sposób wykładów słuchała większość moich studentów. Podobnie wyglądała rozmowa – najczęściej student przykładał telefon do ust, mówił coś po chińsku, by po chwili pokazać mi wyświetlony tekst po angielsku (niestety oprogramowanie nie obsługiwało jeszcze języka polskiego). W weekendy nie wszyscy studenci mogą wreszcie odpocząć, w sobotę i niedzielę trwają bowiem szkolenia wojskowe. Wszyscy studenci pierwszego i drugiego roku muszą uczestniczyć w obowiązkowych treningach. Ubrani w stroje przypominające mundury ćwiczą maszerowanie, czołganie czy wykonywanie żołnierskich piosenek. Studenci bardzo poważnie traktują swoją naukę – jest ona bowiem przepustką do dalszej kariery, choć nie wszyscy snują bardzo ambitne plany. Rozmawiałem ze studentami, którzy chcieli po ciężkich i wymagających studiach zostać kasjerami w banku lub po prostu pracownikami obsługi klienta – być może wiedzieli, że nie każdy zostanie prezesem. Po powrocie do Polski dostałem bardzo dużo wiadomości od swoich studentów z prośbą o wystawienie im listów rekomendacyjnych. Okazało się, że marzą o studiach za granicą. Wiem, że niektórzy bardzo chcą wyjechać z Chin i chyba już nie wracać (co swoją drogą nie jest do końca legalne – trzeba bowiem po zakończonym pobycie za granicą wrócić, w przeciwnym wypadku można mieć podobno problemy z kolejnymi wyjazdami). Głównym celem jest Europa. Czy to się im udaje? Tak, ale nielicznym. Wyjazd z Chin na studia zagraniczne wiąże się z wieloma wyrzeczeniami dla całej rodziny. Zastanawiam się, czy studenci, którzy chcą wyjechać z Chin, zdają sobie sprawę z tego, że powinni dość dobrze znać angielski oraz przestawić się na inny, „europejski” sposób uczestniczenia w zajęciach? Chiny to kraj ludzi zapracowanych, można by powiedzieć, że nawet przepracowanych. Nauczyciele akademiccy są w szkole równie długo co studenci – ja zaczynałem prowadzenie zajęć o ósmej, kończyłem niejednokrotnie o osiemnastej (miałem nieco lepszą sytuację niż studenci – moja przerwa w ciągu dnia trwała dwie, a nie jedną godzinę). Moi gospodarze nie organizowali mi (na szczęście) czasu. Miałem dość dużo swobody po tym, gdy już skończyłem zajęcia (niejednokrotnie miałem zajęcia przez osiem–dziesięć godzin dziennie). Wspominam o tym dlatego, że słyszałem o innych zagranicznych nauczycielach, którym uczelnia organizowała czas od rana do wieczora. Jest to bardzo miłe, ale zapewne nie w nadmiarze.

Życie codzienne

Wybierając się do dzisiejszych Chin, warto wziąć ze sobą trochę gotówki, choć paradoksalnie odchodzi ona do lamusa… Chińczycy niezbyt chętnie korzystają z kart płatniczych, rzadko płacą gotówką. Praktycznie wszyscy płacą telefonami. W Chinach trudno było mi znaleźć sklep, w którym mógłbym zapłacić europejską kartą płatniczą. Dla mnie jedynym rozwiązaniem było korzystanie z gotówki, którą wypłacałem z bankomatu. Warto jednak zaznaczyć, że nie każdy bankomat akceptuje „nasze” karty płatnicze. W jedną z wolnych sobót, podążając szlakiem bankomatowym, po jedenastu próbach znalazłem ten, który wypłacał mi gotówkę. Było to później moje częste miejsce odwiedzin. Innym, dość istotnym utrudnieniem jest dostęp do Internetu. Będąc w Chinach, nie mamy dostępu do wszystkich stron internetowych – zaryzykowałbym stwierdzenie, że zdecydowana większość znanych nam witryn internetowych jest zablokowana. Wiedziałem o tym, jadąc do Chin. Zainstalowałem i opłaciłem dwa konta VPN, które miały mi umożliwić korzystanie z „całego” Internetu. Na miejscu okazało się jednak, że to, co wykupiłem, nie działa, i mam dostęp jedynie do kilku polskich stron i wszystkich niezablokowanych chińskich serwisów. Z pomocą przyszedł mi student z Maroka, który pomógł mi znaleźć rozwiązanie – chiński, podobno kontrolowany przez rząd, system VPN. Kosztował siedemdziesiąt juanów (około 40 zł) i mogłem z niego korzystać również na telefonie. Wszystkie polskie strony internetowe działały, miałem nawet wrażenie, że szybciej niż w Polsce. Później dowiedziałem się, że niektórzy studenci też korzystają z VPN – robią to podobno nielegalnie i może ich za to czekać wysoka kara.

Maybe

Jadąc tam, można jeszcze przygotować się na jedno – niestety Chińczycy nie udzielają jednoznacznych odpowiedzi – rzadko otrzymamy odpowiedź „tak” lub „nie”. Furorę robiło słowo „maybe”. Tak bowiem najczęściej odpowiadali Chińczycy (np. na moje pytanie do jednego studenta, czy był kiedyś w Europie – uzyskałem właśnie taką odpowiedź: „może byłem”). Warto pamiętać, że Chiny to bardzo bezpieczny kraj, a ludzie są tam bardzo mili i pomocni. Choć nie zawsze jest się łatwo porozumieć, to zawsze uzyskamy pomoc. Wiele problemów można rozwiązać jednym uśmiechem.

Piotr Kasprzak
piokasp1@pg.edu.pl

174 wyświetleń